Forum grupa wsparcia dla ofiar Strona Główna grupa wsparcia dla ofiar
grupa wsparcia dla ofiar


Bez znieczulenia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum grupa wsparcia dla ofiar Strona Główna -> PROBLEM KRZYWDZENIA DZIECI
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Kuba2103
Administrator
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2007
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 15:53, 08 Maj 2007    Temat postu: Bez znieczulenia Back to top

Dzieci dworców

Monika, Marek i Anka mieli takie samo prawo do szczęśliwego dzieciństwa jak ich rówieśnicy. Zostało im odebrane. Przez dorosłych. Tych samych, którzy o prostytucji wśród dzieci mówią ściszonym głosem, a najchętniej wcale. To przecież margines społecznego życia...

Twarzy pierwszego klienta Monika nie pamięta. Ale pamięta jego ręce na swoim ciele - spocone i lepkie. Pamięta jego kwaśny oddech i coś twardego, co wpychało się między jej uda. Miała wtedy 14 lat. Uciekła z domu, z pięknej willi położonej w podwarszawskiej miejscowości. Trafiła na Dworzec Centralny w Warszawie. Była zagubiona i przerażona. Zmęczona i głodna. Rozpaczliwie potrzebowała życzliwości, zainteresowania. Łagodności, której nigdy nie doświadczyła od własnego ojca.

Koniec świata

- Każde przekręcenie klucza w zamku w domu rodziców wywoływało we mnie dygot. Pewnie to on, tata! Jego zimne, szare oczy świdrowały mnie na wylot. Zaciśnięte usta czekały na "dzień dobry". A potem szukał dziury w całym, żeby móc mnie upokorzyć albo uderzyć. Pierwszy raz dostałam, kiedy miałam kilka lat i wystrojona w sukienkę z falbankami taplałam się w kałuży. Okładał mnie pięścią po głowie. To był mój pierwszy koniec świata - wspomina, chowając ręce w rękawach bluzy.Tego fatalnego wieczoru wybiegła z domu, bo wydawało jej się, że nie przeżyje powrotu ojca z wywiadówki. Zamiast piątki, którą powinna dostać z polskiego, miała tróję. - Wiedziałam, co mnie czeka... Moje życie było krótko podstrzyżone. Jak moje włosy... Stawiał mnie przed sobą, machał zeszytem i syczał: "Co to jest?". Za jakąkolwiek odpowiedź było chlast w twarz. W głowie świst. W oczach czarno. Kiszki splecione w węzeł - opowiada, nie patrząc mi w oczy.

Monika jest ładną blondynką. Burza włosów sięga jej do ramion. Nosi przeciwsłoneczne okulary, zza których wyglądają niebieskie oczy. Ubrana w dżinsy i bluzę niczym się nie wyróżnia spośród nastolatek. Chodzi do drugiej klasy liceum. Urwała się właśnie z fizyki. Uśmiecha się prawie niewinnie. Jej ojciec, właściciel firmy. Autorytet w pracy i u sąsiadów. Wyprasowany kołnierzyk, zadbane ręce, nawet "cholera" mu się z ust nie wyrywa. Kiedy Monika po ucieczce z domu znalazła się w hali kasowej dworca, nie wiedziała co dalej ma robić... Bez pieniędzy - gdzie miała się podziać? Usiadła na ławce i rozryczała się. Jak małe dziecko. Nagle zjawił się miły, zadbany pan i powiedział, że mu jej szkoda, bo widzi, że płacze. Przytulił. Był szczerze zainteresowany tym, co mu opowiadała. Potem zaproponował, że jej pomoże, bo dziewczyna nie może bez opieki wałęsać się po dworcu. Zaufała mu. Wylądowali na jakiejś imprezie. - Upiłam się. Do dziś nie wiem, jak znalazłam się w łóżku z facetem. To był mój pierwszy raz. Bolesny i okropny. Uciekłam do łazienki. Jak wyszłam, na poduszce leżały pieniądze. Sześć stuzłotowych banknotów. Dopiero wtedy zrozumiałam, co jest grane... Jestem dziwką. Umierałam ze wstydu, chciałam zmniejszyć się do wielkości ziarnka piasku. Zniknąć - Monika zagryza wargi.

Anioły ze "Stacji"

Nagle pojawił się "opiekun" z dworca. Już nie był sympatyczny. Zabrał pieniądze, przeliczył. Monice rzucił 200 złotych. - Powiedział, że bardzo się wszystkim spodobałam. Pokazał mi zdjęcia, które zrobili mi w nocy. Były okropne. Jak z taniego pornosa. Tak bardzo chciałam się z tego wycofać, ale on powiedział, że w takim razie wyśle je rodzicom - wyznaje.

Gdyby cztery lata temu zamiast dobrego "wujka" Monika spotkała streetworkerów - pedagogów ulicy - pewnie nie byłaby dziś jedną z prostytuujących się dziewczyn. Pochodzących z zadbanych, porządnych domów. Ale z domów zimnych, bez rozmów przy stole, bez miłości. - Te dzieci mają dobre warunki, ale są opuszczone emocjonalnie. Często nie są w stanie sprostać stawianym im przez rodziców wygórowanym wymaganiom. Szukają akceptacji, ciepła - przekonuje Joanna Winiarska, koordynator programu "Stacja". Postanowiła zająć się dziećmi z dworców, gdy współpracując ze stowarzyszeniem Tada powołanym do zapobiegania chorobom przenoszonym drogą płciową, zauważyła, że wielu jej podopiecznych rozpoczynało prostytuowanie się na Centralnym w Warszawie. Wraz z grupą kolegów streetworkerów opracowali program "Stacja". Jego celem było utworzenie w pobliżu warszawskiego dworca czynnego przez całą dobę hostelu dla dzieci i młodzieży zagrożonej prostytucją lub prostytuującej się. Miejsca, w którym można odseparować dziecko od dworca, od ulicy, ogrzać je psychicznie, przygotować do powrotu do rodziny i szkoły. Żeby zdążyć przed sponsorem, miłym panem, który podejdzie i powie, że szkoda mu dzieciaka, że da kąpiel, czystą pościel i jedzenie. Za darmo. A potem okaże się, że cena jest zbyt wysoka a płacą ją całe życie.

Przez dwa lata szukali odpowiedniego lokalu. Udało się. Od roku są na Wspólnej 65/19. Mogą tam przenocować sześcioro, a kiedy jest taka potrzeba, nawet więcej dzieciaków. Nieletni bez zgody prawnych opiekunów mogą przebywać tu tylko 48 godzin. Do dwóch tygodni - za wiedzą rodziny. - Zawsze namawiamy do nawiązania kontaktów z domem. Negocjujemy. Czasem jesteśmy ogniwem łączącym dzieci ulicy z innymi instytucjami pomocowymi i z kuratorami. Załatwiamy pomoc prawnika, lekarza, ośrodki opiekuńcze, detoks i kurację odwykową. Uczymy, jak pisać CV, podanie o pracę - informuje JoannaWiniarska. Znaleźli sponsorów i dostali trochę pieniędzy z funduszy pomocowych Unii Europejskiej, ale koszty wynajmu od miasta (tyle samo płacą knajpy) i utrzymania lokalu są duże - 2,5 tys. zł miesięcznie.

Streetworker Wojciech Ronatowicz przez osiem godzin w garniturze i pod krawatem pracuje w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Cztery razy w tygodniu po południu przebiera się w dżinsy, kurtkę, adidasy. Żeby nie wyróżniać się z tłumu. A potem wraz z koleżanką (zawsze chodzą w parze chłopak i dziewczyna, bo czasem potrzebne jest kobiece ciepło, a czasem męska stanowczość) wyruszają w teren. - Wyglądamy na niewiele starszych od podopiecznych, mówimy podobnym językiem. Nie moralizujemy, nie straszymy. Nie zmuszamy do niczego.

Bez znieczulenia

Do dworcowych dzieci niełatwo dotrzeć. Uciekają, chowają się. Ale streetworkerzy rozpoznają je bez problemu. - Wszystkie dzieci pozbawione opieki mogą zacząć się sprzedawać - mówi Ronatowicz. Trzeba umieć z nimi rozmawiać. Nie zawstydzać. Bo wstydzą się nawet ci już bardzo doświadczeni. Skrywają wstyd głęboko, nie nazywają. Im bardziej coś nienazwane, tym głębszy uraz - twierdzą terapeuci.

Marek ma włosy tlenione na jasny blond, piwne oczy i delikatną twarz. Ubrany jest w czarne skórzane spodnie i podkoszulek. Nie wie, czy jest gejem. - Jak widzę na ulicy odstawionego faceta, to zawsze myślę: "Dlaczego ja mam wyglądać inaczej?" Marek kokieteryjnie śmieje się. Robi wrażenie. Gdy siedzi ze mną przy kawiarnianym stoliku, rzuca powłóczyste spojrzenia i dziewczęco się uśmiecha. Rodzice Marka nie żyją, zginęli w wypadku, gdy miał pięć lat. Prawie ich nie pamięta. - Tęsknię za nimi. Kiedy są urodziny, imieniny, Boże Narodzenie. Wtedy dociera do mnie, że jestem sam - patrzy na mnie smutnym wzrokiem. Wychowywała go babcia, ale i ona umarła, kiedy miał zaledwie 12 lat. Wtedy zajął się nim wujek, brat ojca. Alkoholik. Libacjom nie było końca. - Podczas jednej z nich kolega wujka pokazał mi film na wideo. Na ekranie pojawili się faceci i chłopcy. Robili... Nawet nie zauważyłem, kiedy ten facet zaczął się przy mnie onanizować. Potem dobierał się do mnie wujek. To było wstrętne. Następnego dnia uciekłem z domu... - wspomina Marek.

Uciekł niedaleko, na dworzec. Trafił do ośrodka wychowawczego. Potem ciągle uciekał. Kiedyś jakiś facet krzyknął za nim z samochodu: "Hej, jaki jesteś śliczny!" - i zapytał, ile bierze za seks. Chłopak puścił mu wiązkę podwórkowej łaciny. Facet zbladł i odjechał. Ale dziś Marek utrzymuje się z - jak sam określa - najstarszego zawodu świata. Dlaczego? - Bo lubię adrenalinę, lubię eksperymentować. Jeszcze niedawno nie przyszłoby mi do głowy zarabianie w ten sposób - uśmiecha się.

Streetworkerzy regularnie widują Marka na "ulicy". - Na dworcu nigdy się nie pojawiam. To teren dla "wędkarzy". Przeszkoliła mnie starsza koleżanka w zawodzie. Najpierw walę cenę wygórowaną. Za seks płaci się 100 zł, ja negocjuję 140. Potem się targuję - relacjonuje beznamiętnym głosem. Pracuje średnio dzień, dwa w tygodniu. Miesięcznie potrafi zarobić 10 tysięcy, połowę oddaje "ochronie". Dziennie miewa cztery, pięć propozycji. O klientach mówi różnie. Jedni są walnięci, inni wymagający, a jeszcze inni śmierdzą. Zdarzają się artyści, politycy, biznesmeni, prezesi banków, nawet policjanci. - Chcę z tym skończyć. Wiem, że ludzie ze "Stacji" są w porządku. Ale jak to pogodzić z tym, że uwielbiam modne ciuchy i dobre jedzenie? Teraz mieszkam z chłopakiem i ustaliliśmy, że dosyć już tego narażania się na HIV. Jeszcze tylko odłożymy jakąś sumkę, a wtedy zapiszę się do płatnej wieczorowej szkoły... - marzy. Jednak na razie Marek miał inne plany. Latem chciał wyjechać do Francji - w celach zarobkowych. - Tam za seks płacą w euro, a to się lepiej opłaca - śmieje się. Dostrzegam braki w jego uzębieniu. Okazuje się, że to pamiątka po jednym z agresywnych klientów. Dotkliwie pobił chłopaka, potem wyrzucił z jadącego samochodu na jezdnię. Uszczerbek w urodzie kosztował Marka spadek do drugiej ligi. - Koniecznie muszę zarobić na koronkę - wyznaje zawstydzony.

Odbić się od dna

Praca w seksbiznesie bywa niebezpieczna, ale kusi możliwością szybkiego zarobku. Moda na seks i na konsumpcję sprawia, że prostytucja nie zawsze jest negatywnie postrzegana wśród nastolatków. - Z tego procederu bez pomocy kogoś z zewnątrz nie wychodzi się w życie uważane za moralne i normalne - mówi Joanna Winiarska. Aby młody człowiek sięgnął po taką pomoc, zwykle musi zdarzyć się coś wyjątkowego. Czasem jest to upadek na samo dno, przedawkowanie narkotyków. Tak było z Anką. Miała szczęście, że dzięki streetworkerom wylądowała w jednym z monarowskich ośrodków leczenia uzależnień.

Anka jest typowym dzieckiem ulicy. Musiała szybko dorosnąć. Nic ją nie dziwi, niczego dobrego się nie spodziewa. Nie wierzy w prezenty od losu. Dawniej kradła, ale została złapana i miała kuratora. Mama Ani - alkoholiczka - samotnie wychowuje trójkę młodszego rodzeństwa. Gdy pije, cały dom jest na głowie Anki. To ona kupuje dzieciakom ubrania, jedzenie, czasem płaci zaległe rachunki za mieszkanie i prąd. Matka nie pyta, skąd córka ma pieniądze. Do seksbiznesu namówiła Ankę starsza o dwa lata, 16-letnia Zośka. Jeździły pod Warszawę, w pobliże trasy przelotowej do Katowic. Najlepiej było w weekendy i czasem po szkole, jak była ładna pogoda. U koleżanki przebierały się w minispódniczki, buty na obcasie, robiły ostry makijaż. Postarzał je o kilka lat. Tak odmienione "opiekun" rozwoził na trasę, a po pracy do domów. Za jednego klienta dostawały 30-50 złotych, resztę zabierał "opiekun". - Na dobrym odcinku wyciągałam i 5 tys. miesięcznie. To jest tyle, ile zarabia sędzia sądu okręgowego - śmieje się. Dla Anki doświadczenia "z trasy" były pierwszymi kontaktami seksualnymi. - Mam wstręt i nie chcę tego wspominać - prawie krzyczy. Przeżyła inicjację w wieku 13 lat z dużo starszym od niej mężczyzną. A potem, żeby zapomnieć, zaczęła ćpać. Aż do momentu, kiedy już nie była atrakcyjna. Wychudzona, z podkrążonymi oczami, ciągle na głodzie, stawała się towarem z coraz niższej półki. Na szczęście zadziałał instynkt samozachowawczy i dotarła na "Stację". A potem na detoks i do ośrodka odwykowego. Czy wytrwa? Ma nadzieję. Co będzie robiła? Chciałaby zostać kelnerką i nadal pomagać matce. Martwi się o młodsze siostry. Boi się, żeby nie poszły w jej ślady, bo wejść do seksbiznesu jest łatwo, ale wydostać się z niego bardzo trudno.

Filharmonia jest super

W "Stacji" poza hostelem interwencyjnym działa też świetlica terapeutyczna, w której po południu spotykają się podopieczni. Ci, którzy niedawno byli w sytuacji kryzysowej i teraz starają się ułożyć sobie życie. W poniedziałki mają zajęcia z angielskiego, w piątki oglądają film, który jest pretekstem do dyskusji. Uczą się nazywania emocji, wyrażania własnego zdania bez krzyku i przemocy. Niedawno po raz pierwszy byli w filharmonii. Bardzo im się podobało. Próbują bawić się w teatr. Zaczyna im się coś chcieć, a to znak, że budzą się w nich wyższe uczucia. Tymczasem byt "Stacji" jest zagrożony. Zaczyna brakować pieniędzy na bieżące opłaty. Trudno jest też zdobyć przychylność okolicznych mieszkańców. - Nie twierdzę, że nasi podopieczni są aniołami, ale może warto byłoby dać im pewien kredyt zaufania. Przecież to nie są jacyś potworni przestępcy. Oni dopiero mogą się nimi stać. Dlatego dla naszego wspólnego dobra powinniśmy zadbać o nich. Często nie są zdemoralizowani tylko brakuje im ciepła, serca i wsparcia - przekonuje Winiarska.

Do decyzji o zmianie życia dojrzewa się nieraz latami (przypadek Anki). To niełatwe. Nie można zaczynać od prawienia kazań. Trzeba trafić na odpowiedni moment. Człowiek w kryzysie może pójść albo do góry, albo w dół. Zasadą działania pracowników "Stacji" jest po prostu być i swoją obecnością udowadniać tym młodym ludziom, że są dla nich ważni. Na początku uważa się za sukces, że pozwalają sobie towarzyszyć. Po jakimś czasie, kiedy pękną lody, może udać się im pomóc. - Nie zawsze schodzą z ulicy, czasami, gdy znajdzie się im inną pracę, miejsce w szkole, nadal dorabiają sobie prostytucją. W naszej pracy spotykamy się z mnóstwem porażek, ale za to każdy sukces nie ma ceny - mówi Joanna Winiarska.


Wokół Dworca Centralnego nadal grasują "wujkowie". Mają coraz większe szanse na pomyślne łowy. Prawie się nie ukrywają. Czują się bezkarni. Oskarżona niedawno o wykorzystywanie seksualne nastoletnich chłopców grupa dziewięciu mężczyzn otrzymała wyjątkowo łagodne kary. Rok, dwa lata więzienia. Zakaz pracy z dziećmi tylko na cztery lata. Większość skazanych już do sprawy odsiedziała swoje wyroki. A kto był winien? Dzieci, bo oferują dorosłym seksualne usługi. - To nieprawda! Nie byłoby prostytuujących się dzieci, gdyby nie zdemoralizowani dorośli. Są pełnoletni i dokładnie wiedzą, co robią - mówi Joanna Winiarska. - A dzieci tak naprawdę spragnione są miłości, choć nie zawsze sobie to pragnienie uświadamiają. Wydaje im się, że jeśli zdobędą już wszystkie kuszące ich dobra, zyskają szczęście. A to przecież tylko złudzenie.

Najważniejsze jest życzliwe wsparcie

Małgorzata Szulik - psycholog

Większość nastolatków, którzy pracują w seksbiznesie, pochodzi z rodzin, gdzie stosowana była przemoc fizyczna, psychiczna, seksualna.
Ciągle odczuwali brak bezpieczeństwa i bliskości. Okazuje się, że nawet taka praca daje im złudzenie stabilizacji i przynależności do grupy. W przypadku osób o niskim poczuciu wartości, co jest niemal regułą u nieletnich prostytuujących się, takie zajęcie dowartościowuje. Podobają się, są wybierani spośród wielu i jeszcze zarabiają. Skończą z tym procederem tylko wtedy, gdy przekonają się, że straty są duże i w normalnym życiu można zyskać więcej. Jedyna szansa, żeby się z tego wyzwolili, to zapewnić im wsparcie życzliwej dorosłej osoby. Najlepiej kogoś z rodziny, komu naprawdę na nich choć trochę zależy. Ważna jest też pomoc psychologiczna, ale trudno jest tym osobom podjąć trud konfrontacji z własnymi przeżyciami. One próbują się od tego odciąć i nieraz przez całe życie dźwigają w sobie tę straszną tajemnicę.

Na prośbę bohaterów reportażu ich imiona zostały zmienione.

Telefon interwencyjny programu "Stacja"
0 507 540 887



Źródło: Poradnik Domowy


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum grupa wsparcia dla ofiar Strona Główna -> PROBLEM KRZYWDZENIA DZIECI Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach